Ciemność. Od tak dawna, w moim życiu jest tylko ona i woda, chlupocząca
mi pod stopami. Już sama nie pamiętam, kiedy przestawał mi dokuczać
wszechobecny smród wilgoci i zgnilizny. Kiedy w ogóle cokolwiek
przestało mi przeszkadzać?
Bez oporu przywarłam do śliskiej ściany, chcąc dzięki niej zorientować
się, w którym kierunku idę. W co suchszych miejscach, z piskiem umykały
przede mną szczury. To chyba dobrze, prawda? Gryzonie są tam, gdzie jest
jedzenie, a jedzenia tam, gdzie światło.
Jedzenie. Od jak dawna nie miałam nic w ustach? Od jak dawna szukałam
wyjścia z tych piekielnych ciemności? Od jak dawna nie widziałam nawet
małego promienia światła? Pamiętam, że kiedyś żyłam w miejscu
przepełnionym światłem. Ciepłym i miękkim. Kiedy to jednak było? Dni,
miesiące, czy lata temu?
Coś zobaczyłam. Cień na tle ciemności. Oparty o jedną ścianę, z głową
przekrzywioną na bok. Dopiero gdy go dostrzegłam, dotarł do mnie również
potworny odór. Idąc dalej, zasłaniałam usta i nos dłonią. Bałam się, że
zwymiotuję choć wiedziałam, że z pustym żołądkiem jest to niemożliwe.
Jeszcze kilka kroków i stałam już dokładnie nad siedzącą postacią. A
raczej nad tym, co z niej zostało. Szczury były wszędzie. Obsiadły całe
jego ciało, wpełzły pod ubrania, które wydawały się być tylko ciemną,
chaotycznie falującą plamą. "Czy ja też tak skończę?" pomyślałam. Czy
moje życie też skończy się w tych ciemnościach? Zapomniana przez
wszystkich, przydatna tylko szkodnikom, które będą mogły pożywić się
moim mięsem?
Nie wiedziałam, kim był ten człowiek. Nie wiedziałam nawet, jakiej był
płci, chciałam jednak coś dla niego zrobić. Ten ostatni raz, by jego
dusza zaznała spokoju.
Bałam się do niego podejść. Wiedziałam już, jak niebezpieczne potrafią
być szczury, gdy zdobędą trochę pożywienia, trzymałam się więc z daleka.
Przykucnęłam, opierając się ramieniem o śliską, kamienną ścianę
tunelu. Wokół było tak ciemno, że widziałam tylko zarysy poszczególnych
elementów, jednak i tak zamknęłam oczy. Słowa same pojawiły się w mojej
głowie.
Tułaczka ma dobiegła kresu,
dla mych oczu słońce zgasło.
W Tobie, Wszechobecny Panie, znajdę wieczny pokój,
będziesz moim niegasnącym światłem.
Spokojna, melancholijna melodia odbijała się o ściany tunelu tworząc
przerażające echo, które rozbrzmiewało jeszcze długo po tym, jak
zamknęłam usta.
Nie wiedziałam, czy wierzę w słowa tej pieśni. Czy gdzieś tam był ktoś,
kto nad nami czuwał? A jeśli tak, to czy pozwoliłby, żeby ten człowiek
umarł w ciemnościach, najprawdopodobniej, z głodu? Czy pozwoli, bym i ja
tak umarła?
Ruszyłam dalej, bo nic innego nie mogłam zrobić. Ostrożnie ominęłam
żerujące gryzonie i zeskoczyłam z niewysokiej półki tunelu na, również
wilgotną i chlupoczącą podłogę skrzyżowania. W tym miejscu łączyło się
kilka tuneli. Niektóre nadawały się do dalszej drogi, inne torowały
zawalona ziemia i kamienie. Co jakiś czas trafiałam do takich
pomieszczeń. Były one większe i wyższe od tuneli, jednak roiło się w
nich od stworzeń które tylko czekały na nową porcję jedzenia. Echo
roznoszące się w tym miejscu, było również o wiele większe. Spotykały
się tu dźwięki ze wszystkich tuneli.
Właśnie dlatego z dużym wyprzedzeniem usłyszałam szybko zbliżające się w
moją stronę kroki. Nie wierzyłam, by ktokolwiek mógł poruszać się tak
szybko. Nie tutaj. Nie w tych ciemnościach.
Nie miałam zbyt wielu opcji, jeśli chodzi o ukrycie się. Nawet jeżeli w
przedsionku były jakieś kryjówki, nie potrafiłam ich dostrzec.
Przywarłam więc plecami do ściany i skuliłam się mając nadzieję, że ten
ktoś pobiegnie dalej, nie zauważając mnie.
Kroki zbliżały się, aż w końcu ciemna postać wyskoczyła z jednego z
tuneli po mojej lewej. Nie widziałam wyraźnie, jednak to coś,
czymkolwiek było, w żaden sposób nie przypominało człowieka. Było
większe, chodziło przygarbione. W jego paszczy lśniły ostre zęby. Był
tak blisko mnie, że mogłam wyczuć jego zapach. Gorszy niż cokolwiek co
do tej pory czułam. Nawet smród rozkładających się zwłok, był przy tym
jak perfum.
Postać ruszyła dalej, w kierunku środka pomieszczenia, a następnie
zaczęła wspinać się w górę. Z mojej perspektywy wyglądało to, jakby
przebierało nogami w powietrzu. Westchnęłam głośno gdy pomyślałam, że to
może być wyjście. I że może takie samo było w każdym mijanym przeze
mnie przedsionku. Stwór zatrzymał się nagle, obracając głowę w moją
stronę. Byłam pewna, że mnie widział, w końcu jego wzrok najwyraźniej
był bardziej dostosowany do ciemności. Rozległ się długi, drgający
dźwięk który mógł być tylko warczeniem owego stworzenia. Nie tracił na
mnie jednak czasu, bo zaraz wznowił swoją wspinaczkę. Uważnie
obserwowałam każdy jego ruch.
Gdy dotarł na samą górę, powietrze przeszył kolejny niespodziewanie
głośny dźwięk. Dźwięk jak wydaje przesuwany kamień. Nagle wnętrze
eksplodowało kolorem dosłownie przez ułamek sekundy. Przez małą chwilę
mogłam dostrzec wszystko takie, jakim było naprawdę. Nie zniekształcone
moim upośledzonym przez ciemność wzrokiem. A potem wszystko zniknęło.
Znów zapadła ciemność, jeszcze głębsza niż przedtem.
Oczy łzawiły mi od nagłego światła, jednak w głowie miałam tylko jedną myśl. Wyjście.
Wyjście oznaczało wszyto. Koniec ciemności. Koniec zimna. Koniec brudu i wszechobecnego smrodu. Koniec ciągłego strachu.
Odczekałam chwilę by mieć pewność, że ta dziwna postać na pewno oddaliła
się już od włazu, po czym po omacku ruszyłam w stronę, gdzie powinna
być drabina. Kilka razy boleśnie uderzyłam nogami o kawałek skały,
jednak wciąż brnęłam naprzód. Czułam że zaraz się rozpłaczę, gdy ręką
natrafiłam na cienką metalową rurę. Drabina.
Przez osłabienie spowodowane głodem, wspinaczka okazała się bardzo
powolna i choć nie widziałam, jak daleko ode mnie jest ziemia,
wyobraźnia działała w stu procentach. Kurczowo przytrzymywałam się
kolejnych szczebli.
Nie spodziewałam się, że właz odcinający mnie od zewnętrznego świata
będzie tak ciężki, jednak w końcu udało mi się go uchylić, i wyczołgać
się na zimną posadzkę. Z oczu wypływały mi łzy. Trochę przez oślepiające
światło, jednak głównie ze szczęścia. Przez tak długi czas, byłam
uwięziona w ciemnościach, że nawet bolące, łzawiące oczy nie zmniejszały
mojego szczęścia. Leżałam tak przez jakiś czas, szlochając ze
szczęścia, z piersią przyciśniętą do chłodnych kafli. Ten rodzaj chłodu w
ogóle mi nie przeszkadzał. Oznaczał wolność.
Gdy oczy choć trochę przyzwyczaiły się do światła, podniosłam się z
ziemi. Stałam w rogu ogromnego, pustego pomieszczenia. Ze wszystkich
stron otaczały mnie ściany, jednak wewnątrz pełno było zielonej
roślinności, a nade mną rozciągało się błękitne niebo. Nie mogłam
uwierzyć w intensywność tych barw. Wszystko wydawało się nierealne...
Jak sen.
Zawiał chłodny wiatr sprawiając, że zatrzęsłam się z zimna. Chciałam móc zobaczyć jak najwięcej. Upewnić się, że nie śnię.
Ruszyłam wzdłuż ściany, podpierając się o nią dokładnie tak samo, jak w
tunelach. Jakby jeden ruch wystarczył, abym ją zgubiła a tym samym
orientację i właściwą drogę. Choć oczywiście tam na dole, żadna z dróg
nie była właściwa. Wszystkie były tak samo zwodnicze.
Drewniane drzwi były wyważone. Ich odłamki walały się na podłodze
długiego holu. Gdy już weszłam pod dach, od razu poczułam się
bezpiecznie. Jakbym wierzyła, że w otoczeniu tych murów, nic złego nie
może mnie już spotkać. I mogła to być prawda. Mijane korytarze
wyglądały, jakby od dawna nikt nimi nie przechodził. Wszędzie zalegała
duża warstwa kurzu i pyłu, powodując u mnie serie kichnięć. Było to
jednak przyjemne uczucie. Wszystko było lepsze od wilgoci tunelów.
Mijałam kolejne drzwi. Niektóre były zamknięte, inne leżały
roztrzaskane, lub ostatkiem sił trzymały się dużych, metalowych zawisów.
W tym wszystkim było coś niewyobrażalnie smutnego, jednak tej chwili
nie myślałam o niczym poza odzyskaną możliwością dostrzegania tego
wszystkiego. Przyglądałam się wszystkiemu idąc powoli kolejnymi
korytarzami. Nogi same mnie niosły, jakby znały drogę, mimo usilnych
protestów mózgu. Zatrzymały się dopiero w dużym, ciemnym pokoju,
wykładanym drewnem i mnóstwem dywanów. Przy ścianach stały puste ramy po
obrazach. Wokół stojącego w centrum łoża porozrzucane były liczne koce i
poduszki. W powietrzu wirowały drobinki kurzu widoczne dzięki
promieniom wpadającym przez na wpół rozbite, witrażowe okna. Bez namysłu
chwyciłam jeden z koców i owinąwszy się nim szczelnie, ułożyłam się na
samym rogu łóżka.
Po raz pierwszy od dawna było mi ciepło i czułam się bezpieczna. Mimo
opuszczonych korytarzy i rozbitych okien. Mimo głodu. W końcu czułam się
na swoim miejscu.
"Może kiedyś, mieszkałam właśnie w takim miejscu" pomyślałam chwilę
przed tym, jak osunęłam się w spokojną krainę snów. Po raz pierwszy
zupełnie odprężona.