wtorek, 3 listopada 2015

Od Sherry

Ciemność. Od tak dawna, w moim życiu jest tylko ona i woda, chlupocząca mi pod stopami. Już sama nie pamiętam, kiedy przestawał mi dokuczać wszechobecny smród wilgoci i zgnilizny. Kiedy w ogóle cokolwiek przestało mi przeszkadzać?
Bez oporu przywarłam do śliskiej ściany, chcąc dzięki niej zorientować się, w którym kierunku idę. W co suchszych miejscach, z piskiem umykały przede mną szczury. To chyba dobrze, prawda? Gryzonie są tam, gdzie jest jedzenie, a jedzenia tam, gdzie światło.
Jedzenie. Od jak dawna nie miałam nic w ustach? Od jak dawna szukałam wyjścia z tych piekielnych ciemności? Od jak dawna nie widziałam nawet małego promienia światła? Pamiętam, że kiedyś żyłam w miejscu przepełnionym światłem. Ciepłym i miękkim. Kiedy to jednak było? Dni, miesiące, czy lata temu?
Coś zobaczyłam. Cień na tle ciemności. Oparty o jedną ścianę, z głową przekrzywioną na bok. Dopiero gdy go dostrzegłam, dotarł do mnie również potworny odór. Idąc dalej, zasłaniałam usta i nos dłonią. Bałam się, że zwymiotuję choć wiedziałam, że z pustym żołądkiem jest to niemożliwe. Jeszcze kilka kroków i stałam już dokładnie nad siedzącą postacią. A raczej nad tym, co z niej zostało. Szczury były wszędzie. Obsiadły całe jego ciało, wpełzły pod ubrania, które wydawały się być tylko ciemną, chaotycznie falującą plamą. "Czy ja też tak skończę?" pomyślałam. Czy moje życie też skończy się w tych ciemnościach? Zapomniana przez wszystkich, przydatna tylko szkodnikom, które będą mogły pożywić się moim mięsem?
Nie wiedziałam, kim był ten człowiek. Nie wiedziałam nawet, jakiej był płci, chciałam jednak coś dla niego zrobić. Ten ostatni raz, by jego dusza zaznała spokoju.
Bałam się do niego podejść. Wiedziałam już, jak niebezpieczne potrafią być szczury, gdy zdobędą trochę pożywienia, trzymałam się więc z daleka. Przykucnęłam, opierając się ramieniem o śliską, kamienną ścianę tunelu. Wokół było tak ciemno, że widziałam tylko zarysy poszczególnych elementów, jednak i tak zamknęłam oczy. Słowa same pojawiły się w mojej głowie.

Tułaczka ma dobiegła kresu,
dla mych oczu słońce zgasło.
W Tobie, Wszechobecny Panie, znajdę wieczny pokój,
będziesz moim niegasnącym światłem.

Spokojna, melancholijna melodia odbijała się o ściany tunelu tworząc przerażające echo, które rozbrzmiewało jeszcze długo po tym, jak zamknęłam usta.
Nie wiedziałam, czy wierzę w słowa tej pieśni. Czy gdzieś tam był ktoś, kto nad nami czuwał? A jeśli tak, to czy pozwoliłby, żeby ten człowiek umarł w ciemnościach, najprawdopodobniej, z głodu? Czy pozwoli, bym i ja tak umarła?
Ruszyłam dalej, bo nic innego nie mogłam zrobić. Ostrożnie ominęłam żerujące gryzonie i zeskoczyłam z niewysokiej półki tunelu na, również wilgotną i chlupoczącą podłogę skrzyżowania. W tym miejscu łączyło się kilka tuneli. Niektóre nadawały się do dalszej drogi, inne torowały zawalona ziemia i kamienie. Co jakiś czas trafiałam do takich pomieszczeń. Były one większe i wyższe od tuneli, jednak roiło się w nich od stworzeń które tylko czekały na nową porcję jedzenia. Echo roznoszące się w tym miejscu, było również o wiele większe. Spotykały się tu dźwięki ze wszystkich tuneli.
Właśnie dlatego z dużym wyprzedzeniem usłyszałam szybko zbliżające się w moją stronę kroki. Nie wierzyłam, by ktokolwiek mógł poruszać się tak szybko. Nie tutaj. Nie w tych ciemnościach.
Nie miałam zbyt wielu opcji, jeśli chodzi o ukrycie się. Nawet jeżeli w przedsionku były jakieś kryjówki, nie potrafiłam ich dostrzec. Przywarłam więc plecami do ściany i skuliłam się mając nadzieję, że ten ktoś pobiegnie dalej, nie zauważając mnie.
Kroki zbliżały się, aż w końcu ciemna postać wyskoczyła z jednego z tuneli po mojej lewej. Nie widziałam wyraźnie, jednak to coś, czymkolwiek było, w żaden sposób nie przypominało człowieka. Było większe, chodziło przygarbione. W jego paszczy lśniły ostre zęby. Był tak blisko mnie, że mogłam wyczuć jego zapach. Gorszy niż cokolwiek co do tej pory czułam. Nawet smród rozkładających się zwłok, był przy tym jak perfum.
Postać ruszyła dalej, w kierunku środka pomieszczenia, a następnie zaczęła wspinać się w górę. Z mojej perspektywy wyglądało to, jakby przebierało nogami w powietrzu. Westchnęłam głośno gdy pomyślałam, że to może być wyjście. I że może takie samo było w każdym mijanym przeze mnie przedsionku. Stwór zatrzymał się nagle, obracając głowę w moją stronę. Byłam pewna, że mnie widział, w końcu jego wzrok najwyraźniej był bardziej dostosowany do ciemności. Rozległ się długi, drgający dźwięk który mógł być tylko warczeniem owego stworzenia. Nie tracił na mnie jednak czasu, bo zaraz wznowił swoją wspinaczkę. Uważnie obserwowałam każdy jego ruch.
Gdy dotarł na samą górę, powietrze przeszył kolejny niespodziewanie głośny dźwięk. Dźwięk jak wydaje przesuwany kamień. Nagle wnętrze eksplodowało kolorem dosłownie przez ułamek sekundy. Przez małą chwilę mogłam dostrzec wszystko takie, jakim było naprawdę. Nie zniekształcone moim upośledzonym przez ciemność wzrokiem. A potem wszystko zniknęło. Znów zapadła ciemność, jeszcze głębsza niż przedtem.
Oczy łzawiły mi od nagłego światła, jednak w głowie miałam tylko jedną myśl. Wyjście.
Wyjście oznaczało wszyto. Koniec ciemności. Koniec zimna. Koniec brudu i wszechobecnego smrodu. Koniec ciągłego strachu.
Odczekałam chwilę by mieć pewność, że ta dziwna postać na pewno oddaliła się już od włazu, po czym po omacku ruszyłam w stronę, gdzie powinna być drabina. Kilka razy boleśnie uderzyłam nogami o kawałek skały, jednak wciąż brnęłam naprzód. Czułam że zaraz się rozpłaczę, gdy ręką natrafiłam na cienką metalową rurę. Drabina.
Przez osłabienie spowodowane głodem, wspinaczka okazała się bardzo powolna i choć nie widziałam, jak daleko ode mnie jest ziemia, wyobraźnia działała w stu procentach. Kurczowo przytrzymywałam się kolejnych szczebli.
Nie spodziewałam się, że właz odcinający mnie od zewnętrznego świata będzie tak ciężki, jednak w końcu udało mi się go uchylić, i wyczołgać się na zimną posadzkę. Z oczu wypływały mi łzy. Trochę przez oślepiające światło, jednak głównie ze szczęścia. Przez tak długi czas, byłam uwięziona w ciemnościach, że nawet bolące, łzawiące oczy nie zmniejszały mojego szczęścia. Leżałam tak przez jakiś czas, szlochając ze szczęścia, z piersią przyciśniętą do chłodnych kafli. Ten rodzaj chłodu w ogóle mi nie przeszkadzał. Oznaczał wolność.
Gdy oczy choć trochę przyzwyczaiły się do światła, podniosłam się z ziemi. Stałam w rogu ogromnego, pustego pomieszczenia. Ze wszystkich stron otaczały mnie ściany, jednak wewnątrz pełno było zielonej roślinności, a nade mną rozciągało się błękitne niebo. Nie mogłam uwierzyć w intensywność tych barw. Wszystko wydawało się nierealne... Jak sen.
Zawiał chłodny wiatr sprawiając, że zatrzęsłam się z zimna. Chciałam móc zobaczyć jak najwięcej. Upewnić się, że nie śnię.
Ruszyłam wzdłuż ściany, podpierając się o nią dokładnie tak samo, jak w tunelach. Jakby jeden ruch wystarczył, abym ją zgubiła a tym samym orientację i właściwą drogę. Choć oczywiście tam na dole, żadna z dróg nie była właściwa. Wszystkie były tak samo zwodnicze.
Drewniane drzwi były wyważone. Ich odłamki walały się na podłodze długiego holu. Gdy już weszłam pod dach, od razu poczułam się bezpiecznie. Jakbym wierzyła, że w otoczeniu tych murów, nic złego nie może mnie już spotkać. I mogła to być prawda. Mijane korytarze wyglądały, jakby od dawna nikt nimi nie przechodził. Wszędzie zalegała duża warstwa kurzu i pyłu, powodując u mnie serie kichnięć. Było to jednak przyjemne uczucie. Wszystko było lepsze od wilgoci tunelów.
Mijałam kolejne drzwi. Niektóre były zamknięte, inne leżały roztrzaskane, lub ostatkiem sił trzymały się dużych, metalowych zawisów. W tym wszystkim było coś niewyobrażalnie smutnego, jednak tej chwili nie myślałam o niczym poza odzyskaną możliwością dostrzegania tego wszystkiego. Przyglądałam się wszystkiemu idąc powoli kolejnymi korytarzami. Nogi same mnie niosły, jakby znały drogę, mimo usilnych protestów mózgu. Zatrzymały się dopiero w dużym, ciemnym pokoju, wykładanym drewnem i mnóstwem dywanów. Przy ścianach stały puste ramy po obrazach. Wokół stojącego w centrum łoża porozrzucane były liczne koce i poduszki. W powietrzu wirowały drobinki kurzu widoczne dzięki promieniom wpadającym przez na wpół rozbite, witrażowe okna. Bez namysłu chwyciłam jeden z koców i owinąwszy się nim szczelnie, ułożyłam się na samym rogu łóżka.
Po raz pierwszy od dawna było mi ciepło i czułam się bezpieczna. Mimo opuszczonych korytarzy i rozbitych okien. Mimo głodu. W końcu czułam się na swoim miejscu.
"Może kiedyś, mieszkałam właśnie w takim miejscu" pomyślałam chwilę przed tym, jak osunęłam się w spokojną krainę snów. Po raz pierwszy zupełnie odprężona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz