sobota, 3 października 2015

Od Riley



Wiatr szumiał, poruszając gałęziami nagich drzew. W rozpadającym się budynku, na strychu widać było światło, bijące ze środka. Wosk z małej świeczki, rozgrzany ogniem kapał bezszelestnie na starą, drewnianą podłogę. Ponoć mieściła się tu wcześniej piekarnia, lecz właściciel podupadł na zdrowiu i musiał wyjechać na leczenie. Nigdy nie wrócił, więc dom został wystawiony na sprzedaż. Wilgotne ściany pokrył już grzyb, a schody prowadzące na drugie piętro skrzypiały z każdym krokiem. Ale mi w ogóle to nie przeszkadzało.. Marzyłam o takim miejscu. Mogłam się tu ukryć i nikt mi nie przeszkadzał. Siedziałam właśnie na strychu. Poprzedni mieszkaniec zostawił wszystkie meble, rzecz jasna bez zawartości, ale jednak. Siedziałam teraz w głębokim, bordowym fotelu, który miał już wyblakłe nogi. Obok stał mały, również drewniany stolik. Stała na nim dopiero, co zaparzona herbata i stare listy, związane starannie niebieską wstążką. Wszystkie były zaadresowane do jednej osoby. "Riley Anderson" głosił napis na kopercie. Z czułością przejechałam opuszkami palców po wytartej powierzchni kartki. Spisane piórem litery łączyły się w słowa, a te w zdania. Lecz człowiek, który był nadawcą już nie żył. Ile czasu minęło od jego śmierci? Trzy miesiące? Wolałam nie pamiętać. Zapomnieć. Tęsknota stawała się nie do zniesienia. Ostrożnie schowałam list i jednym podmuchem zgasiłam wypalająca się świeczkę. Ostrożnie zeszłam na dół. W sali było kompletnie ciemno, ale kto przyzwyczaił swój wzrok do ciemności, mógł dostrzec wszystko. Spojrzałam w lustro, które mieściło się na całej prawej ścianie. Małe baletnice, jak i duże tancerki musiały mieć odbicie swego tańca. Znać każdy swój ruch. Przy lustrzanej ścianie przymocowana była poręcz do rozciągania. Chwyciłam za nią dłonią i zaczęła codzienne ćwiczenia. Niedługo nie będę mogła już robić tego, co zwykle. Zostanę matką. Muszę zacząć na siebie uważać. Dziecko było jedynym sensem mojego życia. Straciłam największą podporę, najlepszego przyjaciela, opiekuna. Miłość. Musiałam iść dalej. Pogładziłam lekko zaokrąglony brzuch i poszłam spać.
***
Już o poranku do drzwi zapukały małe dziewczynki z najmłodszej grupy. Wstawałam wcześnie, więc zdążyłam się przygotować. W sumie w ogóle nie sypiałam, a jeżeli już, to śniły mi się same koszmary. Przywitałam dzieci łagodnym uśmiechem, a te zachęcone, pobiegły do sali. Szybko przebrały się w blado różowe sukienki z tiulem i zaczęły się rozciągać. Ciekawe, kiedy moje dziecko takie będzie? Miałam wyrzuty sumienia. Byłam w stanie zapewnić mu godne życie, ale nie ojca. Z drugiej strony, to nie moja wina, że Adam nie żył. Nawet nie miałam szansy go uratować. Zabiję każdego, kto będzie chciał skrzywdzić moje dziecko. Coraz bardziej oddając się przemyśleniom, zapomniałam o dzieciach, które czekały, aż zacznę uczyć ich dalszej części układu. Dawniej mogłyby występować w święto dożynek, ale teraz było inaczej. Nie było radosnych świąt, nie było króla. To właśnie przyniosła rebelia. Bunt, który miał przynieść lepsze, równe życie, zabrał tysiące ludzi i nie przyniósł żadnych korzyści. Czy było sens w ogóle go wszczynać? Ludzie byli głupi, sądząc, że to coś zmieni. I tak nadal każdy musiał walczyć o własny byt. Żałosne. Dobrze, że ja miałam za co żyć. Nie miałam wyrzutów sumienia, że zabrałam oszczędności ze skarbca rodziców. Byłam jedynaczką i tylko mi się należały. Biżuteria, klejnoty, wszystko to, co mój ród zdobywał przez lata. Nie. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Myślami wróciłam do dzieci, które kręciły piruety w powietrzu. Robiły postępy i w przyszłości mogłyby stanąć na deskach teatru. Potrzebuję kogoś, kto zastąpi mnie, gdy mój brzuch będzie już tak wielki, że nie będę mogła pokazywać im kolejnych kroków. Rzuciłam krótko, by ćwiczyły część układu, który już poznały i poszłam do gabinetu. Na wykonanym z starego drewna biurku spoczywał czarny kałamarz i białe, ptasie pióro. Subtelnym ruchem umoczyłam jego końcówkę w niebieskim atramencie i zaczęłam kreślić znaki na kartce. Potem wyszłam na zewnątrz, by powiesić ją na frontowych drzwiach. Powietrze było rześkie i z przyjemnością wdychałam jego odmęty. Najchętniej wybrałabym się na długi spacer, by podziwiać uroki jesieni i dotlenić umysł, lecz wzywały mnie obowiązki. Zostawiłam kartkę informującą, o poszukiwaniach dobrego tancerza lub dwóch i wróciłam do dziewczynek. Tańczyły, ubrane w pastelowy róż i czystą biel. Wyglądały uroczo. Zaczęłam odliczać i poprawiać ich kroki.
***
Po południu przybyły dziewczyny z grupy średniej. Były w wieku, w którym dowiedziałam się, że czeka mnie przyszłość z obcym mężczyzną. Oczyma wyobraźni wróciłam do tamtej chwili. Nie bałam się. Wiedziałam, że do czasu ślubu, coś mnie uratuje. W ogóle nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie wyjdę za mąż z miłości. Ponieważ nie zaznałam jej zbyt dużo, bardzo jej łaknęłam. Gdy myślałam o baronie Voynickim, widziałam obleśnego starca, grubego i z tłustymi włosami. Nie, za nic w świecie nie chciałam za niego wyjść. Mojego męża wyobrażałam sobie, jako przystojnego młodzieńca, obowiązkowo na białym koniu. Nie musiał być bogaty, wystarczyłoby mnie miłował. Z całego serca wierzyłam, że jest tam gdzieś i na mnie czeka. Nie pomyliłam się. Adam był wyjątkowo przystojny. Urokliwy uśmiech i bujna czupryna okalająca jego twarz, tworzyły mieszankę wybuchową. Ujmował kobiety jednym spojrzeniem swych błękitnych oczu. Na początku nie rozumiałam, że był podrywaczem i schlebiało mi, że zainteresował się właśnie mną. Potem zrozumiałam, że przeze mnie przeszedł wewnętrzną przemianę. Opiekował się mną. Pokazał mi świt, jakiego nie znałam. Mam nadzieję, że ja też czegoś go nauczyłam. Obdarzyłam go tą miłością, która przez lata nie miała kogo kochać. Nauczyłam go, jak troszczyć się o drugą osobę. Nigdy nie zapomnę, jak pierwszy raz zabrał mnie do zwykłej karczmy. Byłam bardzo podekscytowana. Panował tam ogłuszający rumor pijanych mężczyzn. Wszędzie rozbrzmiewała muzyka, wydobywana ze strun tanich gitar. Od tłumu ludzi powietrze zrobiło się gęste i było mi duszno, ale to nie przeszkadzało nam w tańcu. Uraczeni smakiem alkoholu, bawiliśmy się w najlepsze. Ze szkarłatnymi policzkami wyszliśmy na zewnątrz. Było cudownie. Niebo pokryte tysiącami gwiazd, mieniło się od ich blasku. Upojeni zabawą, położyliśmy się na pokrytej rosą trawie. Było romantycznie, kiedy objął mnie swoimi silnymi ramionami. Tonęłam w nich, zapominając o apodyktycznej matce i zbliżającym się terminie niechcianego ślubu. Ach, te wspomnienia. To nie mogło trwać wiecznie. On odszedł. Ja zostałam sama. Z dzieckiem. Musiałam sobie jakoś radzić. Koniec z użalaniem się nad sobą. Zamrugałam kilkakrotnie, by nie dać potoczyć się łzom i wróciłam do rzeczywistości. Kolejne odliczanie i kolejne poprawianie ruchów.
***
Ostatnia grupa dała mi nieźle w kość. Dziewczyny w wieku 19 lat tańczyły świetnie taniec klasyczny, ale nie miały partnerów. Kolejny problem do rozwiązania. Dziewczyny zabrały swoje rzeczy, pożegnały się i wyszły. Zamknęłam drzwi na klucz i udałam się do łazienki. Byłam zmęczona po trzech próbach, ale patrząc na zyski usatysfakcjonowana. Odkręciłam wodę, która zaczęła lać się do małej, białej wanny ze złotymi nogami. Ściągnąwszy z siebie ubranie, weszłam do ciepłej wody i zanurzyłam się po szyję w pianie. Odprężona, położyłam się do miękkiego łóżka, jedynej rzeczy, którą kupiłam do nowego domu. Zasnęłam otulona miękkim puchem ciepłej kołdry.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz